Prezes SP5JO
Telefonuję. Ktoś z tamtej strony podnosi słuchawkę.
– Słucham?
– Czy to druh Półjan?
– W całości on sam.
Właśnie, to cały on. Harcmistrz Jerzy Półjan, odznaczony Krzyżem za Zasługi dla ZHP. Znak krótkofalarski SP5JO, znany wśród amatorów fal krótkich od Grenlandii po Nową Zelandię. Pięćdziesiąt do trzydziestu pięciu. A co to takiego? Po prostu – urodził się w 1942. Stuknęła pięćdziesiątka. Od 1957 zaczął służbę w ZHP. Ładnie? Taki pracowity jubileusz….
Było to w 53 WDH na Mokotowie. Dostali wtedy dwie radiostacje UKF. Jurek podjął się uruchomić graty. Udało się. Tak połknął wielkiego bakcyla. Trafił do tworzącej się Rozgłośni Harcerskiej. Z druhem Tadziem Sznukiem byli chłopakami od „puszczania taśm”.
Jerzy opowiada o sobie w ciemne, listopadowe przedpołudnie u niego w mieszkaniu, przy Oleksińskiej. Poznałem też Marcina Półjana, starszego syna, studenta Politechniki Warszawskiej. Od taty przejął zamiłowania, ale zawężone do CB radio. Młodszy Michał, ośmioklasista, jest krótkofalowcem. Buduje swoją stację. A za kotarą słychać gadanie eteru. Bez przerwy pracuje radiostacja Jurka SP5JO….
Mocny był początek harcerstwa. Wprawdzie zaczęło się już w 1956 roku, ale tych paru miesięcy można nie liczyć. 1957 rok. Obóz w Bieszczadach. WOP przekazał masę sprzętu łączności. Żołnierze dowieźli do stacji kolejki, pomogli załadować na wagonik. Na przystanku w Załużu wysiadł, wyładował. I co dalej? Do obozu parę kilometrów. Po bieszczadzkich bezdrożach.
– Aha – przypomina Jurek – myśmy byli obok obozu Walterowców Jacka Kuronia, a jakże, dobrze go pamiętam.
– No i wtedy tak stoję. Główkuję, co robić. A tu podchodzą dwie druhny w mundurach. Pomogły mi zanieść sprzęt i zamaskować w krzakach. Jedna z nich to była Zosia Zakrzewska. Przecież Naczelniczka! Poleciałem do obozu po chłopaków.
Był wtedy kwatermistrzem czterdziestopięcioosobowego obozu. Kiedy wyrażam zdziwienie, że piętnastolatkowi dano tak odpowiedzialną robotę, odpowiada, że przecież była pomoc ze strony Oficerskiej Szkoły WOP. A senior Półjan pracował właśnie w dowództwie WOP.
Z druhną Zofią spotkał się za rok, w Lubniewicach, w czasie Centralnej Akcji Szkoleniowej. Wtedy był już na tyle mocny w „fachu”, że założył łączność między podobozami CAS-u.
1960 – uczy się dalej harcerskiego stosunku do pracy, do techniki, u nie byle jakiego mistrza harcowania, uczonego pedagoga „Zimka” Dąbrowskiego, przy tworzeniu Centralnego Harcerskiego Ośrodka Techniki „Cehot”.
1961 rok – to był rok wielkich przygód. W Bieszczadach dla Chorągwi Rzeszowskiej wystawili stacje łączności radiowej w Rzeszowie, w Kolbuszowej, Łańcucie, Baligrodzie i Jabłonce. Spotykali się z druhem Gustawem Potockim, z Guciem (jak swoim zwyczajem spieszcza Jerzy imię harcerskiego weterana Powstania Warszawskiego), wiceprezesem do spraw szkolenia Polskiego Związku Krótkofalowców. Bardzo pomógł.
– Wspaniały człowiek, – wspomina. Jurek pracował na stacji w Baligrodzie. Dużą musiał mieć siłę przebicia i urok osobisty, skoro lokal dla stacji w starym, zrujnowanym dworku nadleśnictwa, pomogła załatwić i urządzić milicja. Zaś sekretarz Komitetu Gminnego tak się zaraził krótkofalarstwem, że zdobył licencję i został szefem tej stacji.
– A tak prawdę rzekłszy – niejako na marginesie powiada druh Jerzy – to harcerstwo przyczyniło się do odbudowy krótkofalarstwa polskiego. Lata 1962-65. Służba wojskowa. Orzysz. Wojska rakietowe. Oczywiście łączność. Podoficerska Szkoła w Sieradzu. I tu był kierownikiem Klubu Łączności.
Po wojsku – kontakt z Chorągwią Mazowiecką. I jak na zamówienie propozycja pracy i osiedlenia się w Płocku, przy organizowaniu filii Politechniki Warszawskiej. Pracował przy zakładaniu laboratorium fizyki.
– Gucio Potocki – wspomina dh Półjan – polecił mi zorganizować Harcerski Klub Łączności w Płocku. Pomógł przedwojenny hufcowy Płocka Władek Żelazowski. Też krótkofalowiec, też sprzed wojny. Był ze swoją prywatną stacją na słynnym zlocie w Spalę.
Na wspomnienie szesnastu lat spędzonych we Płocku Jerzy aż promienieje. Znany tam był ksywą „Prezes”. Zaczęło się na obozie w 1968 roku. Wokół tego Prezesa zorganizowana była cała zgrywna obrzędowość. A na ostatnim (przed podziałem Mazowsza) obozie chorągwianym spotkał młodego Romka Kasprowicza. I uważa się za jego „ojca chrzestnego” – Romek – szczyci się Prezes – to moja szkoła. Z kawalerką pożegnał się Prezes po tym słynnym „prezesowaniu” na obozie w 1968 roku. Ale fantazji nie stracił. Przy tym wszystkim prosiłbym bardzo, aby ktoś nie pomyślał sobie, że Jurek żył z harcerstwa i łączności. Na życie swoje i rodziny zarabiał jako elektryk przy aparaturze naukowej. Złota rączka. Pomagał między innymi magistrantom i doktorantom w ustawianiu urządzeń do prac badawczych.
A te szesnaście lat w Płocku! Cała antologia wydarzeń, anegdot. Jerzy wysypuje przede mną cały wór barwnych wspomnień.
Szczególnie w śmieszne wydarzenia obfitowały Centralne Dożynki w Płocku przy organizowaniu, a jakże, harcerskiej łączności.
W tragiczne – sylwestrowa powódź w Płocku w stanie wojennym, jeszcze w pełni jego drastycznych restrykcji, pełnych groźnego absurdu. Telefony nieczynne. Cały harcerski sprzęt łączności opieczętowany. A rozdzielone ewakuacją z zalanego Radziwia do Płocka rodziny nie mogły się ze sobą skontaktować. Najbliższy dojazd przez Włocławek – sto kilometrów. Nie mógł wystawić żadnych stacji. A widział rozpacz żon i dzieci, nie wiedzących, co z ich mężami i ojcami za Wisłą.
Po 1982 wrócił do Warszawy, do starego mieszkania. Zgłosił się do Janka Cheńskiego z propozycją uruchomienia Klubu SP5ZHP. Pomógł też zorganizować Romkowi Kasprowiczowi COŁ w Łosicach. Uczestniczył w organizacji sieci łączności UKF na potrzeby operacji „Bieszczady 40”, choć sceptycy twierdzili, że w warunkach górskich jest to niemożliwe i lansowali pracę na falach krótkich.
Największy sukces w jego pracy krótkofalarskiej odnotował w 1987 roku, podczas rajdu szlakiem wojsk Jagiełły z Polichna do Grunwaldu przez Czerwińsk. Byli całą klubową paką SP5ZHP. Planowali 100 – 150 łączności. Ale im tak znakomicie szło, że zrobili trzy tysiące! Czuli się jak stacja wyprawy DX-owej. Okazuje się, że człowiek może w ogóle nie spać. Tak się w tą robotę zanurzyli, że aż sztywnieli…
Największa gorycz przyszła za rok. Podczas Zlotu na Polach Grunwaldu. Zupełnie nie było harcerskiej atmosfery. Wyniki pracy Klubu były jeszcze lepsze niż w poprzednim roku.
– Tego jednak żaden z panów naczelników, ani Szczygielski, ani Nuckowski, nie raczyli zauważyć – żali się Prezes – Nie podziękowali, ani nawet nie dali poznać po sobie, że cokolwiek ich obchodzimy. Za trzy tygodnie takiej pracy! Jeden Borys Waszkiewicz, swój chłop, docenił. Wiadomo, oficer, a nie to, uch, urzędnicy…
– Jak to niewiele, zdawałoby się, wystarczy, żeby podupadł taki dobry klub… No nie, teraz pomału się dźwiga – ciągnie Jurek – Cieszymy się bardzo, że odrodził się Wydział Specjalności, a jego szefem jest krótkofalowiec. Stąd też i klub SP5ZHP odradza się.
A na jego czele stoi kto? Prezes! Oczywiście – jakżeby inaczej!
Dla miesięcznika CZUWAJ rozmawiał Wojciech Kuczkowski